piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział czwarty.


-Liam, nie możesz się tak dłużej zachowywać. - z otępienia wyrwał mnie ciepły głos mojej mamy. Podskoczyłem w miejscu i rozejrzałem się dookoła. Nie zauważyłem wcześniej, żeby obraz przed moimi oczami się zmienił. Z tego co pamiętam zanim zamknąłem oczy, znajdowałem się w swoim pokoju. Więc jakim cudem siedziałem w samochodzie zapinając pasy?
-Wszystko jest ze mną w porządku. - mruknąłem pod nosem. Doceniałem troskę ze strony mojej rodzicielki, ale z drugiej nie uważałem, żeby było coś ze mną nie tak. Racja, zdarzały się chwilę słabości. Ale to, że bywałem 'nieobecny' to chyba nic złego?
-Nic nie jesz, chodzisz z głową w chmurach, jesteś przygnębiony. - wymieniała na palcach. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią słowem, moja głowa opadała coraz niżej.
-Dzięki, mamo. - powiedziałem cicho.
-Jakby to trwało kilka dni... ale to się ciągnie już dobre dwa miesiące. 
Samochód się zatrzymał przed sporym budynkiem. Przyjrzałem mu się dokładnie, ale zupełnie nie kojarzyłem tego miejsca. Mama wysiadła z samochodu, a ja za nią. Prowadziła mnie do wejścia, które nie wiem czemu wywoływało u mnie dreszcze. Miałem złe przeczucia. Wiedziałem, że ona od dawna chciała mnie tu ściągnąć. Czułem to. Przemierzaliśmy przez kolejne korytarze. Mijaliśmy drzwi, mnóstwo kolorowych drzwi. Pojedynczy ludzie siedzący na krzesłach wyglądali jak ja w ciągu ostatniego czasu. Byli zmarnowani, wycieńczeni, mieli worki pod oczami. Zatrzymaliśmy się przed jednym z pomieszczeń, do którego o dziwo drzwi nie były zamknięte. Jakiś starszy pan stanął przede mną. Ruszał ustami, chyba mówił coś, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki. Pociągnął mnie za sobą i usadowił na jakimś krześle. Ostatnie co usłyszałem to głos mojej rodzicielki mówiący 'Przepraszam'... Ale za co?
-Nazywam się Philip Tubus i jestem psychologiem. - przedstawił się.
-Nie potrzebuję psychologa. - podniosłem się z miejsca, Chciałem wyjść i zapomnieć o sprawie, ale coś mnie tu trzymało. Opadłem z powrotem na krzesło zupełnie nad tym nie panując.
-Oby dwoje wiemy, że masz problemy. - rzekł to w taki sposób, że miałem wrażenie, że rozmawiam z człowiekiem pozbawionym duszy. - Przyznaj, że potrzebujesz pomocy.
Nie odpowiedziałem. Po głowie krążyło mi wiele myśli, ale nie potrafiłem ubrać ich w odpowiednie słowa.
-Widziałeś śmierć swojej koleżanki.
To zdanie przywróciło wszystkie emocje towarzyszące mi tego dnia, o którym tak bardzo chciałem zapomnieć. Przed oczami pojawiła się ona zalana krwią. W uszach dudnił mi rytm bicia jej serca. Łzy szybko opuszczały moje oczy. Płakałem pierwszy raz od tych cholernych dwóch miesięcy. Wcześniej nie pozwalałem sobie przypomnieć ani tego zdarzenia, ani jej. A teraz, w ciągu kilku sekund spadł na mnie ten ogromny ból niszcząc wszystko, czego udało mi się dokonać.
-Ona żyje. - warknąłem. - Żyje i ma się świetnie.
-Więc dlaczego nie możesz się pozbierać?
Uchyliłem usta z zamiarem powiedzenia czegoś mądrego, ale to straciło sens. Oczywistym było, że to przez okropne obrazy, które męczyły mnie nocami i świadomością, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc. Tylko czemu nie umiałem mu tego wytłumaczyć?
-Nie umiesz żyć z myślą, że ona cię nienawidzi. Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że nie chce ci powiedzieć, dlaczego próbowała się zabić. Nienawidzisz jej i kochasz ją jednocześnie.
Kolejna fala bólu rozeszła się po moim ciele. Była silniejsza ode mnie. Moja psychika jeszcze nigdy tak nie ucierpiała. Nie wiem skąd ten pierdolony psycholog wiedział o wszystkim, ale wcale mi nie pomagał. 
-Pan nie jest psychologiem. - syknąłem. - Pan jest potworem! Pan nie wie jak to jest. Pan sobie coś ubzdurał i myśli, że to jest dla mnie dobre? - prychnąłem.
-Uświadamiam ci, jaka jest prawda. - wzruszył ramionami. - Na dzisiaj to wszystko. - opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samego.

***
-Nienawidzę cię! - krzyknęła mi prosto w twarz. - Czemu nie pozwoliłeś mi umrzeć? 
-Przepraszam... - zamknąłem oczy powstrzymując przy tym łzy. - Chciałem ci pomóc.
Wyszła nie odzywając się do mnie już ani słowem. Nawet nie raczyła się na mnie spojrzeć. Byłem dla niej zwykłym gównem. Nienawidziła mnie. Ta myśl zżerała mnie od środka.
Sięgnąłem po żyletkę, z którą ostatnio prawie się nie rozstawałem. Zastępowała mi przyjaciół, którzy olali mnie. Jedna rana, druga... Krew skapywała powoli na ziemię. Moja dusza powoli się uspokajała i dochodziła do siebie. Ból w okolicach nadgarstka pozwalał mi odwrócić uwagę od tego gorszego bólu... bólu psychicznego.
Ujrzałem światło. Zmierzałem w jego kierunku. Już miałem skończyć z życiem i zacząć wszystko od nowa w odległej krainie. Dzieliło mnie kilka kroków od szczęścia, kiedy upadłem. Wraz z hukiem znikło wszystko co mnie otaczało. Nie potrafiłem powiedzieć, gdzie się znajduję. To miejsce było nie do opisania. Nie było żadnych kolorów, mebli, niczego. Tylko ja pozostawiony sobie i swoim myślom.

Otworzyłem szeroko oczy. Oddychałem nierówno, a pot skapywał z mojego czoła prosto na poduszkę. Próbowałem się uspokoić, ale dużo czasu zajęło mi dochodzenie do siebie. Wiedziałem, że już długo tak nie wytrzymam. Miałem dość. Potrzebowałem spotkania z nią. Nie liczyłem na to, że rzuci mi się w ramiona, albo chociażby uśmiechnie się na mój widok. Było kilka spraw, które musieliśmy sobie wytłumaczyć. I ja miałem tego świadomość, i ona pewnie też. Należały mi się wyjaśnienia. Musiałem wiedzieć, dlaczego to zrobiła. Chciałem jej pomóc, a ona potrzebowała opieki. Nieważne, czy cieszyła się z tego, że zadzwoniłem na pogotowie, czy nie.
Wybrałem numer, który już znałem na pamięć. 
-Halo? - uśmiechnąłem się, nie słysząc smutku w jej głosie. Ostatni raz, kiedy go słyszałem był załamany.
-Porozmawiajmy. - powiedziałem cicho. Wciąż nie byłem pewny, czy na pewno robię dobrze. Załamałbym się, jeśli bym kolejny raz coś spieprzył.
-Bądź za godzinę u mnie.

____________________
Wiem, że znowu krótki, ale znowu nie chciałam niczego niepotrzebnie ciągnąć. Kiedy zaczynałam pisać ten rozdział nie miałam na niego konkretnego planu, dlatego może nie z niego do końca zadowolona.

Proszę, piszcie jakie macie zdanie, co byście zmienili, to dla mnie naprawdę dużo znaczy :)

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział trzeci.

Nie minęło dużo czasu, zanim dotarłem na miejsce. Pusta uliczka przyprawiała mnie o dreszcze. Silny zapach alkoholu wymieszany z papierosami drażnił moje nozdrza. Mrużyłem oczy, próbując coś dostrzec przez mgłę, ale bez rezultatu. Poruszałem się powoli, patrząc pod nogi, żeby na nic nie wpaść. Robiło się powoli ciemno, przez co wszystko już zupełnie traciło widoczność.
-Harry? - mój głos rozbrzmiał echem po otaczającej mnie pustce. - Chłopcy? - nie uzyskawszy odpowiedzi, postanowiłem ponowić próbę, ale na marne. Cisza idealnie wypełniająca każdą szczelinę, zaczynała być przytłaczająca. W mojej głowie rozbrzmiewały tysiące pytań, czekających na wyjaśnienie. Po pierwsze i najważniejsze byłem ciekaw, czy to ja się nie pomyliłem i po prostu się nie zgubiłem. Ta myśl nie była przyjemna, więc wziąłem pod uwagę drugą opcję. Harry się nie opanował i poszedł coś zrobić Hope. Tak to dość prawdopodobne znając jego możliwości. Ale nie chciałem dopuszczać do siebie takich myśli. Wolałem być jak najlepiej nastawiony do sytuacji. Więc pocieszałem się tym, że chłopcy mogli mnie wrobić, chociaż i taki pomysł nie do końca mnie zadowalał.
Czas płynął mi powoli, szczególnie kiedy zrobiło się naprawdę zimno. Nie miałem ze sobą cieplejszej bluzy, ani kurtki. Wybiegłem z domu w pośpiechu nie zważając na nic, tak bardzo mi się spieszyło. Nawet nie pomyślałem, żeby wziąć ze sobą telefon, który teraz zapewne bardzo mi się przydał. Przeklinałem w duchu chwilę, w której opuściłem mieszkanie. Odwróciłem się z zamiarem wrócenia do cieplutkiego łóżka, zanim mama zdążyłaby zauważyć, że mnie nie ma. Szanse na powodzenie były niewielkie, ale warto spróbować dla własnego dobra.
Idąc, co chwilę trafiałem w ślepe uliczki, przez co wątpiłem, że w ogóle kiedyś się odnajdę. Na szczęście w końcu udało mi się wybrać dobry kierunek. Znajdowałem się przy ulicy głównej, która i tak wyglądała dość przerażająco. Cóż, przynajmniej tutaj otaczali mnie jacyś ludzie. Rozejrzałem się dookoła zaczynając od prawej strony i już wiedziałem gdzie jestem. Nucąc melodię mojej ulubionej piosenki, szedłem przez zasypiający już Londyn. Nie spieszyło mi się na wysłuchiwanie matczynych kazań. Ba, nawet specjalnie co kilka metrów zwalniałem krok.

I ten moment był dla mnie ciężki do oddychania.
Ty po prostu usunęłaś największą część mnie, tak.
Życie jest takie nieprzewidywalne.*

Usłyszałem dość głośny krzyk, który po chwili przerodził się w płacz. Zastanawiałem się chwilę, czy to ta cholerna wyobraźnia znowu nie płata mi chwili, ale łkanie nie rozbrzmiewało tylko w mojej głowie. To się działo naprawdę. Szedłem powoli, można nawet powiedzieć, że się zakradałem. Starałem się to robić jak najciszej. Po mieście o tej porze można się spodziewać czegokolwiek. Może jakaś kobieta rodzi, ktoś komuś grozi. Dlatego najlepiej zawsze zachowywać pełną ostrożność. Odgłosy były coraz lepiej słyszalne. Zmierzałem w dobrym kierunku.
Serce mi zamarło, kiedy zobaczyłem znajomą twarz Hope. Leżała półprzytomna na schodach, krew ciurkiem spływała po nadgarstku i lądowała na zimnych kafelkach. Przez chwilę stałem wpatrując się w nią jak głupi. Nie pamiętam, żebym kiedyś był w takim szoku, co wtedy. Ocknąłem się i podbiegłem do niej. Słyszałem coraz wolniej bijące serce. Żyła. Rozejrzałem się dookoła. Nie do końca wiedziałem, co mam robić. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w sytuacji, w której czyjeś życie, zależało ode mnie.
Nie wiem, czy to był cud, czy zwykły przypadek, ale ujrzałem telefon leżący kilka schodków pod nami. Wziąłem go do ręki, zadzwoniłem na pogotowie.
Potem wszystko działo się szybko. Trzymałem w rękach jej dłoń, jakbym chciał przekazać jej część mojego życia, żeby jeszcze mogła chwilę ze mną być. Przyjechała karetka, zabrali mi ją. Nawet nie zauważyłem kiedy zniknęła. Krzyczałem za nią. Nie mogłem przestać wypowiadać jej imienia, ale jednocześnie nie miałem siły ruszyć się z miejsca. Co jakiś czas czułem pojedyncze łzy opuszczające moje oczy. A może to się działo częściej, niż mi się wydawało?
Moja dłoń wylądowała w kałuży krwi, a za nią całe moje ciało. Wrzeszczałem, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Moja dusza nie była w stanie dłużej milczeć. Emocje całkiem mną zawładnęły. Pozwoliłem im się uwolnić, nie zważając na konsekwencje. Jeżeli w ogóle miałem na to jakikolwiek wpływ.
Nie pytajcie mnie, kiedy moja głowa uderzyła o zimne kafelki. Nie pytajcie, czy zrobiłem to specjalnie, czy się poślizgnąłem, czy może upadłem. Nie pytajcie mnie, czy mnie to bolało. I nie pytajcie, czy jeszcze się obudziłem.
Sam chciałbym umieć odpowiedzieć sobie na te pytania.

____________________
*Bad day
Długi czas nic nie dodawałam, za co przepraszam. Groził mi szlaban, ale większość ocen poprawiona, więc teraz powinnam znaleźć więcej czasu na pisanie :)
+Zdaję sobie sprawę, że nie jest długi, ale nie chciałam go niepotrzebnie ciągnąć.
Dziękuję za każdy komentarz.
Kocham :)

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział drugi.

Ucieszyłem się na widok Loczka, który znajdował się kilka metrów ode mnie. Jednak tymczasowo wolałem zachować dystans pomiędzy nami. Nie był sam, towarzyszyła mu Noah. Sprzeczali się. Wahałem się, czy może jednak nie podejść. Jego prośba mogła dotyczyć odciągnięcia go od dziewczyny, albo była związana z nią, czyli może lepiej, żeby się nie dowiedziała o niczym. Miałem do wyboru podejście i możliwe zepsucie sytuacji, albo zignorowanie prośby o pomoc. Tak więc ostatecznie zostałem w miejscu.
Brunetka coś powiedziała, po czym poszła w kierunku (z tego co pamiętam) stołówki. Styles podążał za nią wzrokiem, ale nie patrzył na nią tak, jak zazwyczaj. Tym razem był zdenerwowany. Uderzył prawą ręką w czyjąś szafkę, powodując w niej wgniecenie. Podbiegłem do niego. Nie mogłem dopuścić, żeby w ten sposób wyładowywał złość. Już lepiej, żeby mi przywalił.
-Spokojnie! - podniosłem na niego głos licząc, że się uspokoi. Podziałało.  Spojrzał na mnie niepewnie, ale po chwili na jego twarzy zagościł delikatny, choć udawany, uśmiech.
-Li, cieszę się, że jesteś! - słowa, które wydobyły się z jego ust były przyjemne, ale ton z jakim je wypowiedział już mniej.
-Chodzi o Noah? - sam nie wiem, czemu pytałem, skoro znałem odowiedż. Prawdopodobnie liczyłem, że zaprzeczy, ale szanse na to były marne. 
-Ta... - pokiwał głową. 
-Co znowu? - Hazz często się mnie radził w sprawach sercowych, bo jak twierdził "moje rady ułatwiają mu podjęcie odpowiedniej decyzji". A od czasu, kiedy zaczął się spotykać z Noah, coraz częściej prosi mnie o pomoc. Czasami bywa trochę trudno, ale chcę go wspierać, jak tylko mogę.
-Możliwe, że mnie zdradziła - moja szczęka automatycznie opadła w dół. Wszystkiego bym się spodziewał, ale na pewno nie tego.
-Z kim? - udawałem niewzruszonego tą sytuacją, bo tylko pogorszyłbym i tak już zepsuty humor Harrego. Jeżeli bym się od razu zaczął nad nim użalać, wszystko bym schrzanił.
-Z Hope - spuścił wzrok. - Nie znasz jej - podrapał się po karku, próbując ukryć wstyd.
-Zaraz... Nią? - zmaszczyłem brwi. Próbowałem zrozumieć zaistniałą sytuację, ale po prostu nie umiałem. Nigdy bym nie pomyślał, że dziewczynę mojego przyjaciela mogą pociągać osoby tej samej płci. Nie pasowało mi to do niej. Zawsze zadawała się z chłopakami, miała tylko jedną koleżankę i raczej nie wyglądało to tak, jakby coś do niej czuła.
-Zabiję ją - warknął. Wiedziałem, że mówi całkiem na poważnie. Nie zawsze udawało mu się panować nad emocjami, co się niesłychanie dobrze odbijało na jego reputacji. Dziewczyny za nim szalały, dopóki nie uderzył ich, po zerwaniu. Potem już tylko tracił w ich oczach.
-Noah czy... Hope? - wolałem upewnić się, czy tak miała na imię owa dziewczyna, o której rozmawialiśmy. Nie mam zbyt dobrej pamięci, a niezbyt fajnie by było ciągle je przekręcać.  - Tak, czy siak, nie warto.
-Ona dobierała się do Noah. Rozumiesz? Do mojej Noah - wrogość tryskająca się z oczu Stylesa znikła tak szybko, jak się pojawiła. Zastąpił ją, bijący na wszystkie strony smutek i rozpacz. Jego zielone tęczówki tak idealnie ukazywały wszystkie uczucia, które nosił w sercu, że aż mi zrobiło się nieprzyjemnie.
-Jesteś pewien, że to prawda? - znając go, mógł się pozorować na plotkach krążących pomiędzy innymi uczniami. Wierzył praktycznie w wszystko, co usłyszał, ale za to łatwo było odzyskać z powrotem jego zaufanie.
-Ja to widziałem - mruknął, jakby próbował wymazać ten widok ze swojego umysłu. - Ta cipa podeszła do niej, zachowywała się naturalnie, no... po prostu normalnie. Odszedłem na bok. Stwierdziłem, że nie będę wpieprzać się w babskie sprawy. Wtedy przyszedł Niall. Odwróciłem się do nich tyłem, chwilę z nim pogadałem. Wtedy zobaczyłem tą iskrę przerażenia w jego oczach. Spojrzałem na Noah i Hope, a one... - głos mu się załamał. - No, sam wiesz. Nie byłoby problemu, gdyby nic pomiędzy nimi nie było. Noah zaprzeczała. Mówiła, że ona próbowała uciekać, uwolnić się od niej. Ale ja to widziałem! Widziałem jak uśmiecha się, jak oddaje się Hope...
-Harry... - pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa, żeby opisać, co się działo w mojej głowie. - Naprawdę mi przykro.
-Oby dwie pożałują... - warknął. - Ale jeszcze nie teraz.
-Jeżeli mógłbym coś zrobić... - postanowiłem nie komentować wypowiedzi Lokowatego. - Może można to jakoś wyjaśnić. Spróbuję porozmawiać z nimi obydwiema, co? - zaproponowałem.
-Wszystko co chcesz - odepchnął się ręką od szafki, o którą był wcześniej oparty i odszedł. Normalnie pewnie bym go gonił i próbował namówić na jakieś działanie, ale wtedy rozumiałem, że chce pobyć sam. Nie wiem, co bym zrobił, jeżeli sam znalazłbym się w takiej sytuacji. Dlatego musiałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby na twarzy mojego przyjaciela zagościł uśmiech. Nieważne, czy by to oznaczało rozstanie z Noah, ich zaręczyny, czy cokolwiek. Najważniejsze, żeby był szczęśliwy. Każdy na to zasługuje, a już na pewno on.
-Liam! I jak było w szkole? - zaraz po przekroczeniu progu w domu, mama zaczęła mnie wypytywać o spędzony dzień. Uśmiechnąłem się do niej lekko. Cieszyłem się, że tak ją interesuje moje życie, bo to oznaczało, że naprawdę mnie kocha. Ale tym razem nie miałem dla niej zbyt wiele czasu. Chciałem się zamknąć w pokoju razem z wszystkimi nachodzącymi mnie myślami, żeby móc na spokojnie je sobie poukładać w głowie.
-Dobrze, dziękuję - odpowiedziałem ciągle się uśmiechając. Wyminąłem blondynkę i ruszyłem w stronę wcześniej wybranego obiektu. Zamknąłem za sobą drzwi, bojąc się, że mama coś usłyszy (zdarza mi się czasami mówić, zamiast myśleć). Usiadłem na miękkim krześle, które znajdowało się obok biurka. 
Chciałem pomóc Harremu, ale nie za bardzo wiedziałem jak. Nie miałem pojęcia jak wygląda Hope, kim jest, z której jest klasy. Nic poza tym, że chodzi z nami do szkoły, chociaż i to nie było w stu procentach pewne. A no i Niall coś wspominał o jej nazwisku, które z tego co kojarzę zaczynało się na "M". Nie zastanawiając się dłużej, włączyłem komputer. Obserwowałem wszystko co zachodziło na ekranie podczas uruchamiania urządzenia. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, ale to pewnie przez to, że tak bardzo mi się spieszyło. Niby nie musiałem robić tego na szybko, ale sam byłem ciekaw jak wygląda.
W wyszykiwarkę wpisałem "facebook" i w mgnieniu oka się zalogowałem. Zignorowałem wszystkie powiadomienia, wiadomości i zaproszenia do znajomych (pewnie od ludzi z mojej klasy) i w opcji "szukaj" wpisałem "Hope M". Wyskoczyło mi kilkanaście takich osób, ale jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Skądś ją kojarzyłem, ale nie wiedziałem skąd.
Musiało minąć kilka chwil, zanim zdałem sobie sprawę, że to blondynka, która dziś przed pierwszą lekcją nie chciała mnie poinformować gdzie znajduje się sala nr 116. Szczerze to nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Ona nie wyglądała na taką, jaką wynikało, że jest z opowieści Harrego o niej i Noah. Ale nie ocenia się książki po okładce, prawda?
Przez chwilę wahałem się, czy napisać do niej czy nie. W końcu nie miałem pewności, czy to o nią chodzi. Co ci szkodzi Liam? Moja podświadomość nie dawała mi spokoju, ale chyba pierwszy raz mogłem się z nią zgodzić.

Do: Hope Monday
Wyjdziesz ze mną gdzieś? Muszę z tobą porozmawiać x

I poszło. Już nie było odwrotu. Wysłałem wiadomość i liczyłem się z tym, że prędzej czy później odczyta ją. Nie spodziewałem się dobrej reakcji, bo zdawała się być nieśmiała. No i cóż, nie myliłem się.

Od: Hope Monday
Po co?

Nie zastanawiałem się długo, co mam odpisać. Dosłownie kilka sekund zajęło mi rozmyślanie nad okłamaniem jej, ale stwierdziłem, że nie ma po co. Prawda i tak by wyszła na jaw, więc po co sobie komplikować życie?

Do: Hope Monday
Chodzi o Noah x

Nie minęła minuta, a już dostałem odpowiedź, która niestety mnie nie zadowoliła.

Od: Hope Monday
Nie.

Wyłączyłem szybko komputer, żeby jak najszybciej zniknąć z facebooka. Może wydawać się, że się wtedy poddałem, albo chociaż chciałem się poddać. Ale uwierzcie mi, moje myśli były zupełnie inne. Wtedy dostałem kopa w dupę i zrozumiałem, że muszę się bardziej postarać, żeby osiągnąć sukces. Nie było możliwości, żeby nie zakończyło się moją korzyścią.
Siedziałem przez może minutę, albo i kilka, wpatrując się w tykający głośno zegar. Nic mi nie mogło pomóc w tej sytuacji poza czasem, więc czekałem, aż coś się wydarzy. Tik. Tok. Tik. Tok
Podskoczyłem w miejscu, słysząc dźwięk dzwoniącego telefonu i czując wibracje w kieszeni. Wyjąłem urządzenie i nie sprawdzając kto dzwoni, nacisnąłem zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Liam, jak miło cię słyszeć - odezwał się Niall dziwnym głosem.
- Do rzeczy - przewróciłem oczami. Pewnie jak zwykle nabijają się ze mnie, że znaleźli dla mnie dziewczynę. Horan i reszta paczki mieli to do siebie, że lubili mieć wpływ na życie innych.
-Jest problem.

____________________
Rozdział nie jest mistrzostwem świata, ale nie napisałabym go lepiej :) Od kolejnego będzie się więcej działo, więc zapraszam do dalszego czytania ;)
Dziękuję za wszystkie motywujące komentarze, bo one zachęcają mnie do dalszego pisania.

Aga x

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział pierwszy.

Kolejny dzień zapowiadał się naprawdę przyjemnie. Promienie słońca nieśmiało wkradały się do pokoju, przez niedosłonięte okno. Leniwie przeciągnąłem się w łóżku. Zdawałem sobie sprawę, że lada chwila będę musiał ruszyć się z miejsca z oczywistych powodów  - szkoła, ale nie chciałem o tym wiedzieć. Marzyłem, żeby chociaż na jeden moment zapomnieć o wszystkim, aby móc nacieszyć się chwilą spokoju. U mnie takich chwil było bardzo mało, a jeżeli już jakaś się zdarzyła, trwała bardzo krótko. Cóż, prowadzę dość szybki styl życia i jestem nieco zabiegany, ale w żaden sposób mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. To piękne, bo dzięki temu potrafię cieszyć się takimi drobiazgami.
-Liaam! - z kuchni dobiegał donośny krzyk mojej mamy. - Pora wstawać!
Aż dziwne, że nie przyszła do mojego pokoju, żeby spróbować mnie wybudzić, jak to miała w zwyczaju. Raczej nie budziłem się sam z siebie. Jestem typowym śpiochem, który wykorzystuje każdą możliwą sekundę na spanie, bądź rzadziej, leżenie z zamkniętymi oczami i próbowanie usnąć, ale myślę, że nie ma tu zbyt wielkiej różnicy. 
Ostatni raz ziewnąłem i stwierdziłem, że w końcu czas ruszyć dupę z miejsca i zacząć się szykować. Nigdy nie zajmowało mi to zbyt wiele czasu, ale dziś zaczynałem nowy rozdział w moim życiu, a mianowicie "Liceum", więc trzeba dobrze się zaprezentować. Był to z tego, co kojarzę już piąty. Może wam się wydawać zabawne, że właśnie tak dzielę moje życie, na rozdziały. Jednak sztuka, a w szczególności literatura, zawsze była moją pasją i myślę, że te rzeczy się ze sobą w pewien sposób wiązały. Poza tym, dzięki temu łatwiej mi było zapamiętywać wszelakie wspomnienia z danych okresów w życiu. No, może mało kojarzę z pierwszego rozdziału (nazwałem go "Witaj, Liamie!"), jedynie ze zdjęć i opowieści dziadka. 
A teraz, na początku tego nowego, nie mogę zrobić z siebie błazna. Na to przyjdzie jeszcze pora.
Spojrzałem na szarobrunatny zegar, wiszący krzywo nad biurkiem. Dopiero minęła siódma. Mogłoby się wydawać, że mam jeszcze sporo czasu i nie ma potrzeby się spieszyć. Ale wbrew pozorom wiedziałem, że muszę się sprężać. Zazwyczaj, kiedy już dawałem sobie trochę luzu, wszystko sprzeciwiało się mnie, a minuty zlatywały szybko, niczym sekundy. Teoria nigdy nie równa się praktyce.
Udałem się szybkim krokiem do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Zawsze od tego zaczynałem dzień i nigdy nie wyszedłem z domu bez zaspokojenia głodu. To znaczy zdarzyło mi się raz i skończyło się na tym, że straciłem przytomność. Nie chciałem powtórki, a nawet się jej bałem, bo potem spędziłem tydzień siedząc w domu, kiedy moi koledzy szaleli na podwórku. Od tamtego czasu staram się nie przyzwyczajać mojego organizmu do niczego, bo wiem, jak to się może skończyć.
-Dzień dobry - uśmiechnąłem się do kobiety stojącej przede mną, z kilkoma mało widocznymi zmarszczkami na twarzy. Może się wam teraz narzucać pytanie, jakie relacje mam z rodzicami. Otóż, bardzo dobre. Tata ufał mi prawie całkiem, a mama, jak to mama, uważała mnie za swojego aniołka. Nigdy nie sprawiałem im większych problemów, a oni nigdy mnie za bardzo nie ograniczali. Oczywiście, nie pozwalali mi na wszystko, ale wiedzieli, że jestem dość rozsądną osobą i nie dam sobie wmówić czyjegoś zdania, a już tym bardziej namówić się na nieodpowiednie dla mnie rzeczy.
-Witaj, słońce - uśmiechnęła się swoim promiennym uśmiechem i powróciła do czytania miejscowej gazety, którą każdego ranka znajdowaliśmy na wycieraczce przed drzwiami wejściowymi. - Jak się spało?
-Dobrze, dziękuję - starałem się być bardzo kulturalny, bo inaczej mogłyby się pogorszyć nasze relacje, a bez sensu tak nagle psuć tyle lat starań. - Ym, mamo? 
-Tak? - blondynka podniosła na mnie wzrok znad papieru, przysłaniającego większą część jej zaspanej twarzy.
-Dzisiaj będę trochę później w domu, spotkam się z chłopakami - poinformowałem ją, jednocześnie wyciągając z lodówki mleko, które od razu wlałem do miski z czekoladowymi kulkami. Już wczoraj stwierdziliśmy razem z Zaynem, że warto będzie spędzić razem czas, póki nie będziemy mieli zbyt dużo do nauki. Może reszty paczki nie interesowały za bardzo oceny, ale chociażby ja sam przywiązywałem do nich wielką wagę. Myślałem przyszłościowo. Nie chciałem być potem bezrobotnym, mieszkającym pod mostem.
Po zjedzeniu, udałem się z powrotem do mojego pokoju. Wyszykowanie zajęło mi niespełna dziesięć minut. Wybranie ubrań, to jak zwykle wyciągnięcie pierwszych lepszych ciuchów z szafy i nałożenie ich na siebie. Tylko, że dzisiaj bardziej zwróciłem uwagę na to, żeby chociaż pasowały do siebie kolorystycznie. Potem zostało mi już tylko uczesanie się i umycie zębów, a to też waga dosłownie kilku minutek. 
Efekt końcowy nie był zły. Nie powiedziałbym, że wyglądam jak Brad Pitt, ale prezentowałem się dużo lepiej niż zazwyczaj. Włosy nie  sterczały na wszystkie strony, a ubrania były lepiej dobrane. W spojrzeniu też był jakiś taki inny błysk niż zwykle. Bardziej... dojrzały? Nie, to ze mną coś się dzieje. Pewnie po prostu wiek uderza mi do głowy.
Droga do szkoły zajęła mi dokładnie tyle czasu, ile sobie na to przeznaczyłem. Nie miałem daleko, bo specjalnie wybrałem liceum, które nie było złe i nie było zbyt bardzo oddalone od mojego domu. Przed wejściem już czekali na mnie chłopacy. Harry obejmował ramieniem swoją dziewczynę. Z tego co pamiętam miała na imię Noah, ale cóż, mogę się mylić. Wtulała się w jego ramię i widać było, że oby dwoje dobrze czują się w swoim towarzystwie. Chociaż muszę przyznać, że jej wygląd był dość wyzywający i wyglądała na typową flirciarę, ale sam Lokowaty nie był od niej lepszy. Zayn opierał się o murek i przyglądał się dziewczynom. Typowe. Lubił oglądać je i myśleć o różnych dziwnych rzeczach związanych z nimi, ale rzadko co do którejś zagadał. Był typem samotnika i nie lubił być w związku. Może to dlatego, że on za każdym razem bardzo się angażował, ale bez wzajemności. Louis rozmawiał o czymś zawzięcie z Niallem. Pewnie jak zwykle sprzeczali się na niezwykle ważne tematy. Zawsze wydawało mi się, że najmniej za sobą przepadają w paczce. Mogę się mylić, ale prawda jest taka, że często się kłócą. I nie, nie chodzi już o to, że się nienawidzą czy coś, bo w trudnych sytuacjach naprawdę potrafią się zgrać, jak nikt inny. Ale Tomlinson jest typem lidera, a Horan... hm. No on nie jest po prostu zbyt inteligentny, żeby go nie obrazić.
-Siema - przywitałem się ze wszystkimi. Nikt mi nie odpowiedział, tylko każdy pokiwał głową. Jak widać, nie cieszyli się za bardzo ze zbliżającego się ciągu kartkówek, sprawdzianów i zadań domowych. Jak już wspominałem, nigdy nie palili się do nauki i szczerze nie mam pojęcia, jakim cudem dostali się do tej szkoły, a już w szczególności Niall. Chociaż nie wiem, jak wygląda z poziomem nauki w ich roczniku, bo wszyscy byli ode mnie o rok starsi.
Rozległ się donośny dzwonek, zapowiadający zbliżającą się lekcję. Ludzie dookoła pospiesznie podchodzili do wejścia i zrobiłem tak też ja, zanim zdążył dobiec spory tłum ludzi, przez który już trudno by się było przecisnąć. Jedyną znajomą osobą, której też się udało w miarę szybko wejść do środka, był Harry. Chyba nawet zgubił Noah. Zaśmiałem się widząc jego zdezorientowaną minę. Nawet nie zauważył, jak się tu znalazł. Pewnie ktoś go niechcący wepchnął.
-Możesz mi powiedzieć, gdzie jest sala nr 116? - poprosiłem grzecznie licząc, że uzyskam odpowiedź. Jednak najwyraźniej się przeliczyłem, bo chłopak odszedł w swoją stronę, totalnie mnie ignorując. Nie wziąłem tego do siebie. Pewnie mnie nie słyszał, bo raczej wątpliwe było, żeby celowo mi nie odpowiedział.
-Hej, przepraszam. Mogłabyś mi może powiedzieć gdzie jest sala nr 116? - podszedłem do pierwszej przypadkowej osoby, stojącej w pobliżu mnie. Zależało mi na szybkim znalezieniu się w miejscu docelowym, bo nie chciałem spóźnić się pierwszego dnia na lekcję. Słabo by było, już od początku roku grabić sobie u nauczycieli.
Odwróciła się do mnie blondynka z krótkimi włosami. Trochę oniemiałem na jej widok, bo nie przypominała wszystkich lasek z tej szkoły. Większość miała na sobie dosyć mocną maskę z makijażu i markowe ubrania, a reszta to typowe kujonki. Ta wyróżniała się z tłumu. Nie dość, że była taka naturalna, to jeszcze biło od niej piękno. I nie, nie pomyślcie sobie, że się zakochałem. Po prostu trochę mnie zaskoczyła swoją normalnością. Chociaż nie. W tej szkole mogłem powiedzieć, że była oryginalna. Wydawała się mnie trochę bać. Tak, w jej niebieskich tęczówkach zdecydowanie była wyczuwalna niepewność.
Nim zauważyłem, blondynka odeszła bez słowa, zostawiając mnie samego sobie. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, bo byłem naprawdę w wielkim szoku. Musiało minąć kilka sekund, zanim się otrząsnąłem i ruszyłem w poszukiwaniu sali. Nie było sensu pytać kolejnych osób, bo i tak małe szanse, że uzyskałbym odpowiedź.
Dopiero po pewnym czasie, po obejściu parteru i pierwszego piętra, odnalazłem szukane miejsce. Szczerze to nie wiem, jak mi się to udało, bo sala można powiedzieć, że była ukryta. Trzeba było przejść przez dwa korytarze oddalone od tego głównego, żeby się w niej znaleźć. Na szczęście, dzięki mojemu pośpiechowi, udało mi się zdążyć dosłownie kilka sekund, przed rozpoczęciem lekcji. Moja sytuacja w klasie na pierwszy rzut oka, nie wyglądała zbyt ciekawie. Dziewczyny jak dziewczyny, wyglądały tak samo jak reszta w tej szkole. Aż szkoda słów. A chłopacy wydawali się być tak zwanymi bad boyami. Powiedziałbym nawet, że sprawiali wrażenie, jakby mogli pobić kogoś, żeby zrobić na swojej wybrance dobre wrażenie. Co mnie zdziwiło, nikt nie wyglądał kujonowato. Wcześniej wydawało mi się, że w każdej klasie znajdzie się taka osoba. Cóż, pomyliłem się. Nie pasowałem do klasy, ale była jedna rzecz, która ratowała mnie przed wyśmianiem. Chociaż nie, jakby się zastanowić to były cztery rzeczy. Harry, Louis, Zayn i Niall. Byli dość popularni w szkole i lubiani i już każdy wiedział, że się z nimi przyjaźnię. A jak to bywa, elity się nie dręczy, żeby potem samemu nie oberwać.
Pierwszą lekcją, jak się okazało, była matematyka. Jedyny ścisły przedmiot, z którym nigdy nie miałem większych problemów. Haha, nawet lepiej. Nigdy się na niego nie uczyłem, a nie zdarzyło się, żebym dostał gorszą ocenę od piątki.
-Witam w 16 liceum ogólnokształcącym w Londynie. Nazywam się Matt Styles i będę was uczył matematyki. Od razu uprzedzam, że na moim przedmiocie nie zgłaszamy nieprzygotowań. Jestem zdania, że powinniście być zawsze przygotowani do lekcji. Teraz zapoznam was z ogólnymi zasadami panującymi... - i już dalej go nie słuchałem. Bo po co? Pewnie niczym się nie różnią, niż w gimnazjum.  Zresztą to tata Harrego i zawsze to on będzie mógł mi przekazać informacje, na temat jego upodobań.
Pozostałe pół godziny, które poświęciłem na lustrowanie każdego od stóp do głów, minęło bardzo szybko. Nie spotkałem się z tym wcześniej, żeby wskazówka minut na zegarze, tak szybko zrobiła rundkę dookoła. Rozległ się dzwonek, na którego dźwięk, wszyscy podnieśli się i szybko wyszli z pomieszczenia. Nie chciałem się czuć niepewnie do końca dnia, więc postanowiłem, że do kogoś zagadam. Niby nie szukałem przyjaźni, ale liczyłem, że może narodzi się takie zaufanie. Zawsze lepiej jest mieć w pobliżu taką osobę, która będzie mogła pomóc w każdej sytuacji (a chłopcy niestety nie byli takimi osobami, bo byli w starszej klasie i nie zawsze byli w stanie wyrwać się dla mnie z lekcji).
-Cześć. Mam na imię Liam, a ty? - podszedłem do ciemnowłosej dziewczyny, o zniewalającym, zielonym spojrzeniu. Wyglądała na najprzyjemniejszą w całej grupie.
-Jestem Lexi - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Z tego, co widziałam, nie byłeś zbyt zainteresowany matematyką - zachichotała, a ja pokiwałem głową. Miała rację.
-Nie mów, że tobie chciało się słuchać - puściłem jej oczko i tak wiedząc, że zaprzeczy.
-Gdybym go słuchała, nie zwróciłabym uwagi na ciebie - jej uwaga była w stu procentach słuszna i wskazywała na to, że nie miała zbyt podzielnej uwagi. - Jeżeli tylko rozumiesz, o co mi chodzi - cwaniacko poruszyła brwiami, na co ja się zaśmiałem.
-Jak mógłbym sobie nie zdawać sprawy z tego, jaki jestem boski? - oby dwoje wybuchliśmy śmiechem. Już wtedy czułem, że będziemy się świetnie dogadywać. Miała świetne poczucie humoru i naprawdę przyjemnie się z nią rozmawiało. Ja chyba też na niej nie zrobiłem złego wrażenia, więc wszystko wskazywało na to, że mamy szansę się zaprzyjaźnić.
-Liam! Harry potrzebuje pomocy! - nie wiem skąd pojawił się przed nami lekko zaniepokojony Niall. - To znaczy... Dokładnie to potrzebuje twojej pomocy - podrapał się, jakby bardzo się denerwował. Co dziwne, nie patrzył na mnie, tylko na Lexi. Z jego twarzy odczytałem, że zielonooka mu się spodobała. Patrząc na nich, stwierdziłem, że ładnie by ze sobą wyglądali.
-Co się stało? - szczerze, nie za bardzo przejąłem się sprawą Stylesa. Pewnie jak zwykle nie stało się nic, a Horan wyolbrzymiał sprawę do wielkich rozmiarów.
-Hm.. Nie wiem czy powinienem teraz ci teraz mówić - mówiąc, ciągle nie spuszczał wzroku z brunetki. Najwyraźniej uważał, że nikt poza mną nie mógł się dowiedzieć. Lexi pokiwała głową, najwyraźniej rozumiejąc o co chodzi i ruszyła w swoim kierunku. Spiorunowałem farbowanego blondyna wzrokiem. Schrzanił sprawę.
-No idź do niej. Przecież widzę, że ci się podoba - pokazałem ręką na oddalającą się dziewczynę. - Ej! Ale powiedz mi, gdzie jest Harry! - krzyknąłem za nim w ostatniej chwili, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Najwyraźniej sam będę musiał ją znaleźć. Westchnąłem i wyruszyłem na poszukiwanie Loczka.
____________________
I co, czyż nie lepiej?
Ja jeśli mam być szczera, jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Podoba mi się zdecydowanie bardziej, niż każdy dodany pod poprzednim linkiem. A jak Wy uważacie, który jest lepszy?
Nie sądzę, żeby był sens kontynuowania tamtej historii. To znaczy główny wątek zostaje taki sam, Liam próbuje odkryć tajemnicę Hope itd. Ale uważam, że ostatnio nie do końca opisałam wszystko tak jak chciałam. Tutaj będzie wszystko bardziej dopracowane, co się wiąże też z tym, że rozdziały będą dodawane trochę rzadziej. I nie myślcie, że wszystkie zdarzenia będą takie same, jak ostatnio, bo postanowiłam je trochę ubarwić.
Jak widzicie, wygląd bloga jest zły. Nagłówek jest baardzo ładny, ale ja nie umiem wszystkiego do siebie dopasować. Jeżeli jest ktoś, kto mógłby się tym zająć, to proszę o kontakt. Każda pomoc się przyda :)
Listę informowanych też sporządzam do nowa, więc jeżeli ktoś chce być informowany, to proszę napisać o tym do mnie na tt, bądź w komentarzu.
I PISZCIE CZY WAM SIĘ PODOBA.

Aga x

Prolog.

-Mamo, już wróciłam - mruknęłam, udając się w stronę swojego pokoju.W końcu byłam wolna. Nie musiałam oglądać tych wszystkich fałszywych twarzy, śmiejących się ze mnie w każdym możliwym momencie i czekających tylko na jakąś moją potyczkę. Nadszedł weekend. Czas, w którym mogę spokojnie rozmyślać nad tym, jakie to moje życie jest okropne. Może się wydawać, że jestem niedorozwiniętą marudą, ale możecie mi wierzyć, że to mija się z prawdą. Naprawdę nienawidzę swojego życia i każdej rzeczy, która ma coś z nim wspólnego, co się wiąże z tym, że nienawidzę siebie.
Uchyliłam drzwi do pomieszczenia, w którym mogłam nareszcie pobyć sama. Ale nie tym razem. Nic nie znajdowało się na swoim miejscu, wszystko było porozrzucane po całym pokoju. Zawsze panował u mnie porządek, a teraz na ziemi walały się moje ubrania, różne książki i... bandaże.
-Możesz mi wytłumaczyć co to jest? - dopiero wtedy zwróciłam uwagę na siedzącą na łóżku mamę. Wyglądała jak 100 nieszczęść, jeżeli nie gorzej. Była cała zalana łzami. Aż samej mi się zachciało płakać na jej widok. Ale nie do końca to mnie zamurowało. Bardziej to, że trzymała w rękach czarny zeszyt, który służył mi jako pamiętnik. Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Kiedy będę musiała jej w końcu wyznać całą prawdę na temat mojego życia. Ale nie sądziłam, że to będzie dzisiaj. Nie byłam na to przygotowana psychicznie. Chciałam umrzeć i już nigdy nie wrócić do świata żywych.