piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział czwarty.


-Liam, nie możesz się tak dłużej zachowywać. - z otępienia wyrwał mnie ciepły głos mojej mamy. Podskoczyłem w miejscu i rozejrzałem się dookoła. Nie zauważyłem wcześniej, żeby obraz przed moimi oczami się zmienił. Z tego co pamiętam zanim zamknąłem oczy, znajdowałem się w swoim pokoju. Więc jakim cudem siedziałem w samochodzie zapinając pasy?
-Wszystko jest ze mną w porządku. - mruknąłem pod nosem. Doceniałem troskę ze strony mojej rodzicielki, ale z drugiej nie uważałem, żeby było coś ze mną nie tak. Racja, zdarzały się chwilę słabości. Ale to, że bywałem 'nieobecny' to chyba nic złego?
-Nic nie jesz, chodzisz z głową w chmurach, jesteś przygnębiony. - wymieniała na palcach. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią słowem, moja głowa opadała coraz niżej.
-Dzięki, mamo. - powiedziałem cicho.
-Jakby to trwało kilka dni... ale to się ciągnie już dobre dwa miesiące. 
Samochód się zatrzymał przed sporym budynkiem. Przyjrzałem mu się dokładnie, ale zupełnie nie kojarzyłem tego miejsca. Mama wysiadła z samochodu, a ja za nią. Prowadziła mnie do wejścia, które nie wiem czemu wywoływało u mnie dreszcze. Miałem złe przeczucia. Wiedziałem, że ona od dawna chciała mnie tu ściągnąć. Czułem to. Przemierzaliśmy przez kolejne korytarze. Mijaliśmy drzwi, mnóstwo kolorowych drzwi. Pojedynczy ludzie siedzący na krzesłach wyglądali jak ja w ciągu ostatniego czasu. Byli zmarnowani, wycieńczeni, mieli worki pod oczami. Zatrzymaliśmy się przed jednym z pomieszczeń, do którego o dziwo drzwi nie były zamknięte. Jakiś starszy pan stanął przede mną. Ruszał ustami, chyba mówił coś, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki. Pociągnął mnie za sobą i usadowił na jakimś krześle. Ostatnie co usłyszałem to głos mojej rodzicielki mówiący 'Przepraszam'... Ale za co?
-Nazywam się Philip Tubus i jestem psychologiem. - przedstawił się.
-Nie potrzebuję psychologa. - podniosłem się z miejsca, Chciałem wyjść i zapomnieć o sprawie, ale coś mnie tu trzymało. Opadłem z powrotem na krzesło zupełnie nad tym nie panując.
-Oby dwoje wiemy, że masz problemy. - rzekł to w taki sposób, że miałem wrażenie, że rozmawiam z człowiekiem pozbawionym duszy. - Przyznaj, że potrzebujesz pomocy.
Nie odpowiedziałem. Po głowie krążyło mi wiele myśli, ale nie potrafiłem ubrać ich w odpowiednie słowa.
-Widziałeś śmierć swojej koleżanki.
To zdanie przywróciło wszystkie emocje towarzyszące mi tego dnia, o którym tak bardzo chciałem zapomnieć. Przed oczami pojawiła się ona zalana krwią. W uszach dudnił mi rytm bicia jej serca. Łzy szybko opuszczały moje oczy. Płakałem pierwszy raz od tych cholernych dwóch miesięcy. Wcześniej nie pozwalałem sobie przypomnieć ani tego zdarzenia, ani jej. A teraz, w ciągu kilku sekund spadł na mnie ten ogromny ból niszcząc wszystko, czego udało mi się dokonać.
-Ona żyje. - warknąłem. - Żyje i ma się świetnie.
-Więc dlaczego nie możesz się pozbierać?
Uchyliłem usta z zamiarem powiedzenia czegoś mądrego, ale to straciło sens. Oczywistym było, że to przez okropne obrazy, które męczyły mnie nocami i świadomością, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc. Tylko czemu nie umiałem mu tego wytłumaczyć?
-Nie umiesz żyć z myślą, że ona cię nienawidzi. Nie chcesz przyjąć do wiadomości, że nie chce ci powiedzieć, dlaczego próbowała się zabić. Nienawidzisz jej i kochasz ją jednocześnie.
Kolejna fala bólu rozeszła się po moim ciele. Była silniejsza ode mnie. Moja psychika jeszcze nigdy tak nie ucierpiała. Nie wiem skąd ten pierdolony psycholog wiedział o wszystkim, ale wcale mi nie pomagał. 
-Pan nie jest psychologiem. - syknąłem. - Pan jest potworem! Pan nie wie jak to jest. Pan sobie coś ubzdurał i myśli, że to jest dla mnie dobre? - prychnąłem.
-Uświadamiam ci, jaka jest prawda. - wzruszył ramionami. - Na dzisiaj to wszystko. - opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samego.

***
-Nienawidzę cię! - krzyknęła mi prosto w twarz. - Czemu nie pozwoliłeś mi umrzeć? 
-Przepraszam... - zamknąłem oczy powstrzymując przy tym łzy. - Chciałem ci pomóc.
Wyszła nie odzywając się do mnie już ani słowem. Nawet nie raczyła się na mnie spojrzeć. Byłem dla niej zwykłym gównem. Nienawidziła mnie. Ta myśl zżerała mnie od środka.
Sięgnąłem po żyletkę, z którą ostatnio prawie się nie rozstawałem. Zastępowała mi przyjaciół, którzy olali mnie. Jedna rana, druga... Krew skapywała powoli na ziemię. Moja dusza powoli się uspokajała i dochodziła do siebie. Ból w okolicach nadgarstka pozwalał mi odwrócić uwagę od tego gorszego bólu... bólu psychicznego.
Ujrzałem światło. Zmierzałem w jego kierunku. Już miałem skończyć z życiem i zacząć wszystko od nowa w odległej krainie. Dzieliło mnie kilka kroków od szczęścia, kiedy upadłem. Wraz z hukiem znikło wszystko co mnie otaczało. Nie potrafiłem powiedzieć, gdzie się znajduję. To miejsce było nie do opisania. Nie było żadnych kolorów, mebli, niczego. Tylko ja pozostawiony sobie i swoim myślom.

Otworzyłem szeroko oczy. Oddychałem nierówno, a pot skapywał z mojego czoła prosto na poduszkę. Próbowałem się uspokoić, ale dużo czasu zajęło mi dochodzenie do siebie. Wiedziałem, że już długo tak nie wytrzymam. Miałem dość. Potrzebowałem spotkania z nią. Nie liczyłem na to, że rzuci mi się w ramiona, albo chociażby uśmiechnie się na mój widok. Było kilka spraw, które musieliśmy sobie wytłumaczyć. I ja miałem tego świadomość, i ona pewnie też. Należały mi się wyjaśnienia. Musiałem wiedzieć, dlaczego to zrobiła. Chciałem jej pomóc, a ona potrzebowała opieki. Nieważne, czy cieszyła się z tego, że zadzwoniłem na pogotowie, czy nie.
Wybrałem numer, który już znałem na pamięć. 
-Halo? - uśmiechnąłem się, nie słysząc smutku w jej głosie. Ostatni raz, kiedy go słyszałem był załamany.
-Porozmawiajmy. - powiedziałem cicho. Wciąż nie byłem pewny, czy na pewno robię dobrze. Załamałbym się, jeśli bym kolejny raz coś spieprzył.
-Bądź za godzinę u mnie.

____________________
Wiem, że znowu krótki, ale znowu nie chciałam niczego niepotrzebnie ciągnąć. Kiedy zaczynałam pisać ten rozdział nie miałam na niego konkretnego planu, dlatego może nie z niego do końca zadowolona.

Proszę, piszcie jakie macie zdanie, co byście zmienili, to dla mnie naprawdę dużo znaczy :)

4 komentarze:

  1. Yay, w końcu nadrobiłam te dwa najnowsze rozdziały :) I przyznam, że dziwiło mnie to, że Hope umarła, to było takie hm .. no szokujące trochę i to jak Li to przeżył, tak mi przykro teraz, że nie wiem co powiedzieć. Podoba mi się i czekam na następny! :)x

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Liam :c
    świetnie opisujesz uczucia, można się poczuć jakby się było w tym opowiadaniu. Cudne, cudne, no <3

    btw, zapraszam do siebie. Przepraszam za spam, ale dopiero zaczęłam i muszę jakoś zebrać czytelników :D thisissempiternal-bmth.blogspot.com , wejdz, przeczytaj, ocen. Będzie mi bardzo miło <3
    życzę dużo weny i czekam na nowy rozdzial :3

    OdpowiedzUsuń
  3. cudowny rozdział *.* ale troche sie pogłubiłam, za szybko sie wszystko dzieje x

    OdpowiedzUsuń