niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział trzeci.

Nie minęło dużo czasu, zanim dotarłem na miejsce. Pusta uliczka przyprawiała mnie o dreszcze. Silny zapach alkoholu wymieszany z papierosami drażnił moje nozdrza. Mrużyłem oczy, próbując coś dostrzec przez mgłę, ale bez rezultatu. Poruszałem się powoli, patrząc pod nogi, żeby na nic nie wpaść. Robiło się powoli ciemno, przez co wszystko już zupełnie traciło widoczność.
-Harry? - mój głos rozbrzmiał echem po otaczającej mnie pustce. - Chłopcy? - nie uzyskawszy odpowiedzi, postanowiłem ponowić próbę, ale na marne. Cisza idealnie wypełniająca każdą szczelinę, zaczynała być przytłaczająca. W mojej głowie rozbrzmiewały tysiące pytań, czekających na wyjaśnienie. Po pierwsze i najważniejsze byłem ciekaw, czy to ja się nie pomyliłem i po prostu się nie zgubiłem. Ta myśl nie była przyjemna, więc wziąłem pod uwagę drugą opcję. Harry się nie opanował i poszedł coś zrobić Hope. Tak to dość prawdopodobne znając jego możliwości. Ale nie chciałem dopuszczać do siebie takich myśli. Wolałem być jak najlepiej nastawiony do sytuacji. Więc pocieszałem się tym, że chłopcy mogli mnie wrobić, chociaż i taki pomysł nie do końca mnie zadowalał.
Czas płynął mi powoli, szczególnie kiedy zrobiło się naprawdę zimno. Nie miałem ze sobą cieplejszej bluzy, ani kurtki. Wybiegłem z domu w pośpiechu nie zważając na nic, tak bardzo mi się spieszyło. Nawet nie pomyślałem, żeby wziąć ze sobą telefon, który teraz zapewne bardzo mi się przydał. Przeklinałem w duchu chwilę, w której opuściłem mieszkanie. Odwróciłem się z zamiarem wrócenia do cieplutkiego łóżka, zanim mama zdążyłaby zauważyć, że mnie nie ma. Szanse na powodzenie były niewielkie, ale warto spróbować dla własnego dobra.
Idąc, co chwilę trafiałem w ślepe uliczki, przez co wątpiłem, że w ogóle kiedyś się odnajdę. Na szczęście w końcu udało mi się wybrać dobry kierunek. Znajdowałem się przy ulicy głównej, która i tak wyglądała dość przerażająco. Cóż, przynajmniej tutaj otaczali mnie jacyś ludzie. Rozejrzałem się dookoła zaczynając od prawej strony i już wiedziałem gdzie jestem. Nucąc melodię mojej ulubionej piosenki, szedłem przez zasypiający już Londyn. Nie spieszyło mi się na wysłuchiwanie matczynych kazań. Ba, nawet specjalnie co kilka metrów zwalniałem krok.

I ten moment był dla mnie ciężki do oddychania.
Ty po prostu usunęłaś największą część mnie, tak.
Życie jest takie nieprzewidywalne.*

Usłyszałem dość głośny krzyk, który po chwili przerodził się w płacz. Zastanawiałem się chwilę, czy to ta cholerna wyobraźnia znowu nie płata mi chwili, ale łkanie nie rozbrzmiewało tylko w mojej głowie. To się działo naprawdę. Szedłem powoli, można nawet powiedzieć, że się zakradałem. Starałem się to robić jak najciszej. Po mieście o tej porze można się spodziewać czegokolwiek. Może jakaś kobieta rodzi, ktoś komuś grozi. Dlatego najlepiej zawsze zachowywać pełną ostrożność. Odgłosy były coraz lepiej słyszalne. Zmierzałem w dobrym kierunku.
Serce mi zamarło, kiedy zobaczyłem znajomą twarz Hope. Leżała półprzytomna na schodach, krew ciurkiem spływała po nadgarstku i lądowała na zimnych kafelkach. Przez chwilę stałem wpatrując się w nią jak głupi. Nie pamiętam, żebym kiedyś był w takim szoku, co wtedy. Ocknąłem się i podbiegłem do niej. Słyszałem coraz wolniej bijące serce. Żyła. Rozejrzałem się dookoła. Nie do końca wiedziałem, co mam robić. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w sytuacji, w której czyjeś życie, zależało ode mnie.
Nie wiem, czy to był cud, czy zwykły przypadek, ale ujrzałem telefon leżący kilka schodków pod nami. Wziąłem go do ręki, zadzwoniłem na pogotowie.
Potem wszystko działo się szybko. Trzymałem w rękach jej dłoń, jakbym chciał przekazać jej część mojego życia, żeby jeszcze mogła chwilę ze mną być. Przyjechała karetka, zabrali mi ją. Nawet nie zauważyłem kiedy zniknęła. Krzyczałem za nią. Nie mogłem przestać wypowiadać jej imienia, ale jednocześnie nie miałem siły ruszyć się z miejsca. Co jakiś czas czułem pojedyncze łzy opuszczające moje oczy. A może to się działo częściej, niż mi się wydawało?
Moja dłoń wylądowała w kałuży krwi, a za nią całe moje ciało. Wrzeszczałem, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Moja dusza nie była w stanie dłużej milczeć. Emocje całkiem mną zawładnęły. Pozwoliłem im się uwolnić, nie zważając na konsekwencje. Jeżeli w ogóle miałem na to jakikolwiek wpływ.
Nie pytajcie mnie, kiedy moja głowa uderzyła o zimne kafelki. Nie pytajcie, czy zrobiłem to specjalnie, czy się poślizgnąłem, czy może upadłem. Nie pytajcie mnie, czy mnie to bolało. I nie pytajcie, czy jeszcze się obudziłem.
Sam chciałbym umieć odpowiedzieć sobie na te pytania.

____________________
*Bad day
Długi czas nic nie dodawałam, za co przepraszam. Groził mi szlaban, ale większość ocen poprawiona, więc teraz powinnam znaleźć więcej czasu na pisanie :)
+Zdaję sobie sprawę, że nie jest długi, ale nie chciałam go niepotrzebnie ciągnąć.
Dziękuję za każdy komentarz.
Kocham :)

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Na prawdę, bardzo mi się podoba, jest genialnie opisany. Biedny Liam... no cóż, nie będę się rozpisywać, bo jest 7 rano i jestem na telefonie xD
    Życzę duuużo weny i czekam na nn x
    @horny_hot_dog

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne bardzo ale to bardzo mi się podoba. Informuj mnie proszę na tt @Suzieee_xx nie mogę się doczekać co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. juz sie nie moge doczekac kolejnego rozdzialu

    OdpowiedzUsuń
  4. O mój Boże. Genialnie napisane, jestem pełna podziwu.
    ostatnie zdania, mistrzostwo. Jejku, no co mogę dodać, piszesz cudownie, masz wielki talent *-*

    OdpowiedzUsuń